czwartek, 30 kwietnia 2020

Rozdział 18


            Ostatni tydzień nauki przed przerwą świąteczną miał się ku końcowi. Od spotkania z Blaisem nic nowego się nie wydarzyło. Sprawa nieoczekiwanie przycichła, a Hermiona nie dostawała żadnych wiadomości ani od dyrektorki, ani od Ślizgona. Pogodziła się z tym, że przed wyjazdem ze szkoły, nie spotka Draco a co za tym idzie, nie dowie się wszystkiego. Opowieść Zabiniego mocno utkwiła w jej pamięci i wiele razy mimowolnie do niej wracała. Szczegółowe opisy poczynań Lucjusza atakowały ją w najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie uważała Malfoya seniora za człowieka honorowego, ale nie sądziła, że był potworem także dla swojej rodziny. Postępowanie jego syna stało się dla Gryfonki jaśniejsze i potrafiła sobie wyobrazić strach jaki nim kierował. Zdecydowanie przebaczyła Draconowi jego dawne występki. Nie mogła w nieskończoność gniewać się za jego wyzwiska czy złośliwości. Szczególnie po tym, co jej powiedział. Nie wiedziała tylko jak o tym wszystkim porozmawiać z przyjaciółmi. Nie chciała wyjawiać sekretów Ślizgonów, ale musiała przyznać, że czuła ich ciężar. Nigdy przedtem nie miała tajemnic przed Harrym. Ta nowa sytuacja mieszała w jej głowie. Nie sądziła, że jej przyjaciele łatwo wybaczą Malfoyowi. Miała też pewne wątpliwości, co do ich reakcji względem jej uczuć do Ślizgona.
            W sobotni poranek czwórka Gryfonów skierowała się na peron, by udać się do Nory. Dzień był pogodny a spadający z nieba śnieg, wprowadzał zgromadzonych w świąteczny nastrój. Zanim wsiedli do pociągu, żegnali się ze swoimi znajomymi. Niektórzy poczuli chęć na śnieżną bitwę, która dla wielu z jej uczestników skończyła się całkowitym przemoczeniem ubrań.
– Już wprost nie mogę się doczekać świątecznego ciasta mamy  rozmarzył się Ronald, wywołując przy okazji uśmiechy na twarzach swoich przyjaciół.
Wszyscy odczuwali lekkość na myśl o świętach spędzonych w spokojnej i rodzinnej atmosferze. Hermiona, która miała spędzić Boże Narodzenie w Norze, myślami była z rodzicami. Cieszyła się na myśl o tym, że tego czasu nie spędzi sama a mimo to marzyła, by mogli do niej dołączyć jej bliscy.
– Jeżeli znowu masz zamiar zjeść całą blaszkę sam, Ronaldzie, to lepiej już teraz pisz sowę do mamy. Może zdąży poszerzyć ci twój nowy sweter – wytknęła mu Ginny.
Rudzielec spojrzał groźnie na swoją siostrę, ale nic nie powiedział. Wszedł do wolnego przedziału, zajmując miejsce przy oknie. Reszta Gryfonów przysiadła się do niego i zaczęli rozmawiać o planach na najbliższe dni.
            Blaise Zabini siedział kilka przedziałów dalej. Niechętnie rozmawiał z Pansy, a jeszcze częściej po prostu milczał. Jego myśli krążyły wokół matki i Malfoya. Planował odwiedzić przyjaciela, gdy tylko opuści pociąg. Zastanawiał się, gdzie ostatecznie przyjdzie mu spędzić święta i, choć nie bardzo odczuwał konieczność celebrowania, chciał spotkać się ze swoją matką. Niestety, nie dostawał od niej wieść od bardzo długiego czasu. Liczył, że dowie się czegoś więcej po rozmowie z Narcyzą. Był pewien, że spędza teraz każdą wolną chwilę przy Draco. Nie dziwił się temu i nawet się z tego cieszył. Jego przyjaciel potrzebował przy sobie bliskiej osoby, a szpital był dodatkowo jednym z bezpieczniejszych miejsc. Wiedział, że póki Narcyza przebywa właśnie tam, włos jej z głowy nie spadnie.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – spytała głośno Pansy, wyrywając Blaise’a z rozmyślań.
– Co jest dobrym pomysłem?
– Bym poszła z tobą odwiedzić Draco – powiedziała obruszona jego nieuwagą.
– Nie sądzę, Pansy. Dobrze mu zrobi jak trochę od ciebie odpocznie – zażartował Zabini, posyłając jej zawadiacki uśmiech.
Ślizgonka spojrzała na niego spode łba i odwróciła się do okna. Resztę podróży spędzili w milczeniu.
            Świąteczne przygotowania w Norze nie straciły nic ze swojej gorączkowej krzątaniny, mimo że w tym roku przy stole miało spotkać się mniej osób. Molly gotowała i sprzątała na zmianę, znajdując czas na zaganianie dzieci do pomocy. Od rana do wieczora w domu panował zgiełk i hałas. Dla nieuważnego oka mogłyby to być zwyczajne święta, a jednak takie nie były. Wszyscy znajdowali sobie jak najwięcej zajęć, by odgonić natarczywe myśli. Wielu bliskich nie zobaczą w tegoroczne Boże Narodzenie ani w żadne kolejne. Ciężar tej straty stawał się momentami nie do zniesienia. Tępy ból i bezradność dotykały każdego z mieszkańców domu. W tym przypadku nigdy nie miało być lepiej, każde kolejne rodzinne spotkania będą przypominały o śmierci najbliższych, a wzrok mimowolnie będzie kierował się w puste miejsca przy stole.
            Na szczycie nowego domu Weasleyów siedziała Hermiona. Wzrokiem obejmowała granatowe niebo, a jej umysł delektował się ciszą i namiastką spokoju.
– Dzieło Molly – powiedział Harry, podając dziewczynie kubek z parującą czekoladą.
Uśmiechnęła się ciepło odbierając od przyjaciela napój. Chwilę później poczuła jak chłopak siada obok niej. Z najwyższej części domu można było najlepiej obserwować sklepienie niebieskie. Dzisiejszej nocy było wyjątkowo piękne – bezchmurne, usiane gwiazdami. Przez kilka minut patrzyli w milczeniu na księżyc. Tak wysoko wszystkie ich zmartwienia i problemy wydawały się takie małe i błahe, a bliskość bezkresnego nieba dodawała otuchy.
– Nie chciałem zaczynać tej rozmowy przy Ronie – zaczął cicho Potter – ale wiem, że coś cię niepokoi. Nie nalegam, żebyś mi mówiła o co chodzi. Chcę tylko powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Hermiona spojrzała zaskoczona na bruneta, ale nic nie powiedziała. Przyglądała mu się spokojnie, a później znowu zwróciła twarz ku gwiazdom. Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy.
– Wiesz, Harry, nie jestem pewna czy naprawdę chcesz wiedzieć – przyznała szatynka.
Miała łagodne, przepraszające spojrzenie. Chłopak skinął głową jakby w geście zrozumienia. Dziewczyna zaczęła zastanawiać się jak bardzo zmienił się jej przyjaciel. Wszystkie ich przygody, wydarzenia wojny i widmo śmierci, ukształtowały w Potterze coś na kształt spokoju. Potrafił wejść w ten stan wewnętrznej zgody na otaczający go świat zupełnie bezwiednie i tak jak teraz, po prostu przysiąść obok niej, by pić w ciszy gorącą czekoladę.
– To pierwszy tak spokojny rok – szepnął Harry po dłuższej chwili.
Hermiona uśmiechnęła się blado na gest zgody i objęła przyjaciela ramieniem. To pierwszy rok, w którym nie muszą ratować Hogwartu albo świata czarodziejów. Mimo to nieustępliwe myśli nachodziły Gryfonkę a każda z nich dotyczyła Malfoya.
            Najpierw poczuł ból w łopatce. Coś intensywnie wbijało się w jego plecy. Otworzył sklejone snem oczy. Szpital. Draco. Spojrzenie skierował na swoje lewe ramię, na którym spała Pansy. Przewrócił oczami, ale nie zmienił pozycji. Przyglądał się jej czarnej czuprynie i długim rzęsom. Zupełna cisza kuła go w uszy. Wokół nie było nikogo. Narcyza zniknęła, na oparciu fotela pozostał tylko jej ciemny szal. Draco spał spokojnie w kącie pomieszczenia a liczne magiczne maszyny dbały o jego zmęczone ciało. Blaise usłyszał szum na korytarzu, ale nie chciał budzić przyjaciółki. Po chwili otworzyły się drzwi, a do środka weszła pani Malfoy w towarzystwie magomedyka. Przywitała go bladym uśmiechem i skierowała się do syna. Nagły ruch w sali wybudził Parkinson, która spała niebywale lekkim snem. Jeszcze nie do końca świadoma, rzuciła się w stronę łóżka Dracona. Chwilę później obok niej stanął Zabini.
– Stan pani syna jest stabilny. Najgorsze za nami – oznajmił rzeczowo mężczyzna w kitlu.
W pomieszczeniu dało się usłyszeć delikatne westchnięcie ulgi.
– Kiedy się wybudzi? – spytała szybko Narcyza, chwytając ramię Malfoya.
– Najpóźniej za kilka dni. Teraz wszystko zależy od chłopaka – przyznał magomedyk i opuścił czarodziejów.
Zabini przyglądał się zmartwionej kobiecie. Jej twarz, choć nadal atrakcyjna, była zmęczona i blada. Widać było po niej wiele nieprzespanych nocy i ciągły stres. Blaise nie pamiętał czy kiedykolwiek widział, aby kobieta była radosna, ale na pewno nie widział jej w aż tak przykrym stanie. Była silna, wiele mogła wytrzymać, ale w obliczu wypadku syna, jej wewnętrzna wytrzymałość nikła. Pansy wyczuwając dziwną aurę w pomieszczeniu, wykręciła się wyjściem do bufetu. Kiedy drzwi się za nią zamknęły wzrok Narcyzy skierował się na bruneta.
– Draco jest niespokojny, narwany i za wszelką cenę chce dopaść ludzi swojego ojca, ale po tobie spodziewałam się większej rozwagi – powiedziała sucho.
– Próbowałem go zatrzymać, ale upór najwidoczniej odziedziczył po ojcu – wyznał nie bez żalu.
– Widzę i niepokoi mnie to. Blaise, musisz wiedzieć, że w pojedynkę nawet zdolny czarodziej nie pokona tej bandy.
Jej głos był ostry i nieznoszący sprzeciwu. Przysiadła w nogach szpitalnego łóżka, łapiąc za zimną dłoń syna. Spojrzenie kobiety w zderzeniu z bezwładnym ciałem blondyna, zelżało i na powrót wyrażało troskę.
– Draco nie jest już sam. Ma mnie, Pansy i od niedawna Granger – oznajmił Zabini trochę zmieszany wyjawieniem tej nowiny.
– Tak, widziałam jak pięknie ją w to wmieszał – przyznała gorzko. – Szczególnie rzucając na nią czarnomagiczną klątwę.
– To była jedna z głupszych rzeczy jakie zrobił, ale najwidoczniej mu wybaczyła, skoro próbowała mu pomóc.
– Pomóc? Jakkolwiek uzdolniona jest panna Granger, nie zastąpi pomocy magomedyków! Co to był za pomysł mieszać ją w bałagan mojego syna?
Jej pytanie zawisło w powietrzu i przez długi czas nie doczekało się odpowiedzi. Blaise kalkulował czy zdradzić jeszcze jeden sekret przyjaciela. Ciągłe tajemnice Draco były dla niego ciężarem. Wyobrażał sobie nieraz jak nagle prawda wychodzi na jaw,  a on staje się lekki, wolny od kłamstw. Rozkoszną wizję przerwał szum na korytarzu. Teraz albo nigdy, uświadomił sobie brunet i nim zmienił zdanie, powiedział cicho:
– Zrobiłem tylko to, o co poprosił Draco.
Narcyza spojrzała na niego zaniepokojonym wzrokiem. Już miała coś powiedzieć, gdy do pomieszczenia weszła Pansy niosąc parującej kubki. Stanęła na chwilę zmieszana, nie wiedząc czy się wycofać, ale pochwyciła ciepłe spojrzenie pani Malfoy. Podała jej gorący napój.
– To herbata – poinformowała serdecznym tonem. – Trochę nas uspokoi.
Cała trójka zasiadła i skierowała rozmowę na neutralne tory. Mimo to, Blaise miał nieodparte wrażenie, że Narcyza próbuje wyczytać z jego twarzy więcej niżby chciał.
               Draco wybudził się w środku nocy. Otaczała go głęboka ciemność i przez chwilę martwił się, że stracił wzrok. Dopiero po chwili zaczął dostrzegać zarysy kształtów. Podniósł się cicho na łóżku, klnąc pod nosem. Ból w prawej ręce był nieznośny, mimo to próbował go zignorować. Wytężył wzrok, ale nie zauważył nic, co przypominałoby jego dormitorium. Dźwięk pikania zmotywował go do spojrzenia w bok. Opadł ciężko na poduszki, zły, że trafił do szpitala.
            Ranek był dla niego jeszcze trudniejszy. Ból coraz silniej doskwierał, a wokół nie było żywej duszy. Spróbował wstać, ale przywiązany do magicznej aparatury, nie potrafił się z niej wyswobodzić. Zniecierpliwiony, obolały i zły czekał, aż ktoś do niego przyjdzie. Pierwszą osobą okazała się pielęgniarka, która zdziwiona jego prędkim przebudzeniem, podeszła szybkim krokiem.
– Dzień dobry, widzę, że się pan przebudził – powiedziała życzliwie, przyglądając się aparaturze i spisując wyniki na magiczny notes. – Powiadomię magomedyka i zaraz ktoś się panem zajmie.
Malfoy nic nie powiedział, choć był bliski błagania o jakiś przeciwbólowy eliksir. Nim pielęgniarka wyszła, dodała:
– Śniadania od 10!
Ciche westchnięcie wydobyło się z klatki blondyna. Bezczynność dręczyła go i mimo tępego bólu w ramieniu, wolał wrócić do zamku. Urywki wspomnień z wydarzeń poprzedzających utratę przyjemności, zlewały się w jedno i nie dawały się ułożyć w jedną, logiczną całość. Zamknął oczy, przypominając sobie utkwione w nim spojrzenie Granger.
            Zaraz po przebudzeniu udał się do szpitala, by spędzić czas w towarzystwie przyjaciela. Liczył, że niedługo się przebudzi i będą mogli poważnie porozmawiać. Blaise domyślał się, że Draco nie będzie zadowolony, gdy dowie się jak wiele z jego skrzętnie skrywanych tajemnic wyszło na jaw. Brunet miał na swoje usprawiedliwienie tylko jedno – chęć utrzymania Dracona przy życiu. Wątpił, żeby ten argument przemówił do jego przyjaciela, ale nie miał wyjścia. W gruncie rzeczy nawet najgorsza kłótnia była lepsza od straty tego upartego Ślizgona.
            Blaise uchylił drzwi sali i zajrzał do środka. Draco leżał na wznak ze wzrokiem utkwionym w sufit.
– Malfoy, ty durny, uparty czarodzieju – krzyknął brunet, podchodząc do przyjaciela.
Usiadł obok niego z zawadiackim uśmiechem na ustach.
– W co ty mnie wpakowałeś, Blaise? – spytał a jego ton głosu wyrażał przemożne znużenie.
– O nie, nie, nie. W co ty się sam wpakowałeś – poprawił go brunet. – Dużo cię ominęło i od razu ostrzegam, nic z tego co ci powiem ci się nie spodoba.
Jakby w geście pojednawczym uniósł obie ręce lekko do góry. Malfoy spojrzał na niego beznamiętnie, ale przez dłuższy czas nic nie mówił.
– Matka już suszyła mi dzisiaj głowę zanim przyszedłeś – wyznał. – Wydaję mi się, że oberwałem za wszystko.
Blaise nie wiedział jak rozumieć spojrzenie Ślizgona. Z jednej strony był zmęczony, a  z drugiej obrzydzony, zniechęcony?
– To może mnie wypytaj. Zobaczymy czy mamy tę samą wersję wydarzeń – zachęcił go Zabini.
– Chcę wiedzieć tylko jedno. Jak szczegółową pogawędkę uciąłeś sobie z moją matką?
– Niezbyt szczegółową – przyznał szybko. – Większości sama się domyśliła. Doskonale wie, że próbujesz dorwać ludzi ojca.
– Ale o Granger nie wiedziała.
– Oczywiście, że wiedziała. Przypominam ci, że sam chciałeś, żeby ci pomogła – zabrzmiał stanowczo.
– Co ty na, Merlina, wymyśliłeś Zabini? Jaki punkt planu uwzględniał w tym wszystkim, cholerną Granger? – spytał rozdrażniony.
Brunet spojrzał się na niego zdziwiony. Jeszcze raz przypomniał sobie wszystkie wydarzenia tamtego dnia. Nic nie przekręcił, nie było mowy o pomyłce.
– Draco, przysięgam na Salazara, że mnie o to poprosiłeś. Idź po Granger. Tak powiedziałeś zanim całkowicie odpłynąłeś. Naprawdę tego nie pamiętasz czy twój dumny umysł wyparł to zawstydzające wydarzenie?
Malfoy spojrzał na niego na pół zły, na pół zawstydzony. Nie pamiętał zupełnie, by chciał mieszać w to wszystko Hermionę. Szczególnie po tym jak rzucił w nią klątwę. Podźwignął się na łóżku, łapiąc pytające spojrzenia przyjaciela.
– Podaj mi pergamin zanim zleci się tutaj Pansy – rzucił krótko.
Sam dziwił się, że to robi. Może to jego umysł jeszcze nie w pełni wybudził się ze śpiączki, może jeszcze nie zaczął widzieć jak bardzo absurdalne i głupie jest to co teraz robi, ale nie zawahał się ani na moment. W kompletnej ciszy zapisał koślawymi literami krótką notkę. Liczył w duchu, że mimo paskudnego pisma, Granger będzie w stanie to rozczytać. Ból w ręce go paraliżował, ale walcząc ze sobą, podpisał list i podał go Zabiniemu.
– Wyślij to do Granger – powiedział cicho. – I, na Merlina, przestań się tak na mnie gapić! 


~✿✿~
Witam Was w kolejnym rozdziale! Mam nadzieję, że umili Wam majówkę. Oczywiście tak jak poprzednio - zgłaszajcie mi wszelkie uwagi i zastrzeżenia. Jestem ciekawa Waszej opinii. Miłego dnia!~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każdy komentarz gorąco dziękuję ♥

Mia Land of Grafic