Obraz ojca w moim umyśle zaciera się
coraz bardziej. Dzieciństwo? Młodość? Wchodzenie w dorosłość? Czysta krew.
Jak pełne bzdur, strachu i uprzedzeń były te liczne monologi ojca. Moje
pierwsze wspomnienie jest odległe, niczym za mgłą – ja, skrzat i poparzenie.
Małe, drobne, acz bolesne poparzenie różdżką ojca. I jego słowa: nigdy
więcej nie chcę widzieć, że bawisz się ze służbą. Nie wiedziałem co w tym
złego, tak jak wiele innych stworzeń, skrzaty mnie ciekawiły, a za ciężką bramę
Malfoy Manor nigdy nie pozwalano mi wychodzić. O całym bogatym świecie magicznych
zwierząt dowiedziałem się z książek, które czytała mi mama, a jeszcze częściej
,,czytały się’’ same głosem mamy, choć jej wcale obok nie było. Gdy zacznę się
nad tym głębiej zastanawiać, przypominam sobie coś jeszcze – to niewyraźne,
smutne oczy Narcyzy, patrzące na mnie z miłością, ale i strachem, jakby matka
wiedziała już wtedy, że moje życie nie będzie usłane różami. Tak, myślę, że
wiedziała, a jednak nie potrafiła mnie uchronić. Żaden rodzic nie może uchronić
dziecka przed światem i ona nie należała do wyjątków. A świat wykreowany przez
ojca był okrutny, podły, bez zrozumienia i bez taryfy ulgowej. Dziecko nie
potrafi spojrzeć inaczej na swoich rodziców, jak na bohaterów, autorytety,
które znają odpowiedź na każde pytanie, są nieomylni, najsilniejsi,
najmądrzejsi. Bardzo długo byłem przekonany o tym, że mój ojciec wie lepiej i
postępuje słuszniej ode mnie. Wzbudzał we mnie poczucie, że nie tylko jestem
niewystarczający, ale też leniwy, mało utalentowany i nic nie potrafię. Dla
aprobaty ojca, dla tego nikłego uśmiechu, lekkiego grymasu zadowolenia na jego
twarzy, byłem skłonny do wszystkiego. Dwoiłem się i troiłem, żeby choć na
chwilę poczuć jego łaskawość, dumę. Dzisiaj wiem, że była to naiwność jaką
przejawiać może tylko dziecko, bowiem nigdy nikt nie był w stanie zadowolić
mojego ojca. Sam pozbawiony talentu, charyzmy nadrabiał okrucieństwem i
obstawaniem przy przestarzałych zasadach. Teraz to wiem, jednak jest to o wiele
lat za późno.
Usilne pragnienie aprobaty Lucjusza
doprowadziło mnie na drogę, z której nie da się zawrócić. Można próbować, ale
nigdy nie zmaże się win. Zanim rodzice posłali mnie do Hogwartu, upewnili się,
że dobrze pojąłem nauki wygłaszane przez ojca. Czysta krew. Tylko
czarodzieje czystej krwi godni byli magii i przyjaźni Malfoy’ów. Dopóki nie
przekroczyłem progu zacnej szkoły, szlamy były dla mnie abstrakcją,
wyobrażałem sobie je jako brudne, brzydkie i ułomne kreatury. Jakie było moje
zdziwienie, gdy na schodach przed Wielką Salą zobaczyłem gromadę osób takich
jak ja – nie widziałem wśród nich szlam, a jednak według ojca tam były,
a i ja później nauczyłem się rozróżniać. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy
próbowałem uprzykrzyć życie Hermionie Granger. Początkowo na rozkaz ojca,
później z czystej chęci odegrania się na Potterze, a następnie staczając się na
dno – żeby choć raz zdobyć tę cholerną aprobatę. Za każdym razem przegrywałem z
kretesem, nieważne jak mocno ugodziłem. Granger miała to czego ja nigdy nie
mogłem zdobyć – miłość bliskich, przyjaźń. I walczyłem dalej, nie wiedząc czy
bardziej nienawidzę jej czy siebie za to co robię. Wiele lat bezsensownych
dogryzań i chwytów poniżej pasa minęło zanim ocknąłem się z letargu, zanim
podjąłem chociaż nikłą próbę usamodzielnienia się, przeciwstawienia ojcu. Był
to dzień, w którym Granger trafiła ze swoimi przyjaciółmi do lochów ciotki
Bellatrix. Nie wiedziałem, co uczynić na ich widok. Wolałem, żeby nigdy tam nie
trafili, nie dlatego, że poczułem do nich nagłą sympatię, lecz dlatego, że
wywołali mnie tym do tablicy. To był ten moment, w którym musiałem zdecydować –
brnąć dalej w przegraną wojnę i ciągnąć się na dno czy opowiedzieć się po
odpowiedniej stronie. Nie byłem w stanie podjąć decyzji ostatecznej. Zrobiłem
to w czym szkoliłem się od lat – nałożyłem maskę i grałem rolę, której
oczekiwał ojciec, choć tak naprawdę grałem na zwłokę licząc na cud, licząc na
to, że Złotemu Chłopcu znowu się uda i kolejny raz oszuka przeznaczenie.
Ostatecznie oczywiście tak się stało, choć wcale się na to nie zapowiadało. To
był dzień, w którym odszedłem z Malfoy Manor. Nie miałem odwagi postawić się
ojcu, uciekłem pod osłoną nocy, zostawiając notkę matce. Liczyłem, że nikt
inny jej nie przeczyta, ale dla pewności dodatkowo ją zaszyfrowałem. Stara
zabawa, której nauczyła mnie rodzicielka, gdy czasy były dla nas łaskawsze.
Moja tułaczka nie była drogą oświecenia,
nie przechrzciłem się, nie stanąłem po stronie Pottera. Tak naprawdę nie wiem
czego oczekiwałem uciekając od najwierniejszych popleczników Voldemorta.
Znaleźli mnie prędzej niż mogłem sobie wyobrazić w najgorszych prognozach. Nie
zostałem jednak ukarany, nie zesłano mnie przed oblicze Czarnego Pana, ani nie
potraktowano Cruciatusem. Miałem tylko kolejny raz błyszczeć jak
najjaśniejszy brylant w diademie Malfoy’ów, kolejny raz wykonać jakieś marne
zadanie. I faktycznie, tropiłem przez tygodnie zbiegłych więźniów, szlamy i
charłaki. Wielu z nich zabiłem, niewielu zesłałem do lochów. Mogłem zrobić
więcej, ale przypłaciłbym to swoim życiem, a na takie poświęcenie nie byłem
gotów.
Wojna dopadła mnie nagle i była jak
lodowate powietrze dmuchające prosto w twarz. Zmroziło mnie, jednak nim opadł
wojenny kurz, poczułem ulgę. W głębi duszy liczyłem, że Voldemort przegra. Nie
dbałem o to kto wygra, czy Potter umrze, czy umrą jego przyjaciele. Pragnąłem
tylko śmierci Voldemorta, bo ta byłaby uwolnieniem mnie samego. Nie tylko od władzy
ojca, ale też od strachu, od paraliżującej żmii, która wiła się po mojej ręce i
paliła bardziej niż ogień. I tak, wojnę wygrał Potter, a Czarny Pan na zawsze
zniknął. Nie pamiętam tych dni zaraz po wojnie, jakbym w ogóle w nich nie
uczestniczył, jakby mnie tam nie było. Byłem, choć nie umysłem, moje ciało
uczestniczyło w procesie, było też gdy skazywali moich pobratymców na Azkaban, czy gdy sam byłem sądzony przez nową władzę. Ocknąłem się dopiero wtedy kiedy
na jednym z posiedzeń moje oczy niczego nie rozumiejące, spotkały ciepłe
spojrzenie tęczówek Granger i jak kubeł zimnej wody spłynęły na mnie wszystkie
obelgi, wszystkie potworności, które jej wyrządziłem, a przede wszystkim
spłynęła na mnie moja słabość, moje zło. Wtedy dopiero w pełni zrozumiałem kim
byłem i że cokolwiek zrobię, gdziekolwiek będę – moja przeszłość będzie tam ze
mną, a z nią nieodłączny towarzysz - wstyd. To spojrzenie nie trwało dłużej niż
kilka sekund i byłem pewien, że Gryfonka nawet przez moment nie zorientowała
się jak druzgocące dla mnie było to spotkanie. Niecierpiąca sprzeciwu wola ojca
doprowadziła mnie do momentu, z którego nie było już powrotu. Dostrzegłem
małostkowość, głupotę i bezsensowność jego słów oraz przekonań. Mdliło mnie na
myśl o tym co robiłem, do czego byłem zdolny i jak zepsuty jestem. Wtedy
spojrzałem jeszcze raz na Granger – na jej spokojną twarz, na ciepłe brązowe
oczy, na potargane włosy, na skupione czoło. Niczym niekończąca się fala obrazów,
powróciły wspomnienia wszystkich jej błyskotliwych uwag, jej nieproszonych
odpowiedzi na zajęciach, jej upór, jej prawy sierpowy w pewne wiosenne
popołudnie i po raz drugi tego dnia, zrozumiałem wstydliwą prawdę – byłem nią
zauroczony. Fascynowała mnie jej inteligencja, jej mądrość, jej spryt, jej
niepretensjonalna uroda, jej szczery uśmiech, dobroć, odwaga, na którą nigdy nie było mnie stać. Dusiłem to w sobie, niszczyłem to uczucie, im bardziej ją
podziwiałem, tym bardziej ją krzywdziłem, żeby tylko ta jedna, mała tajemnica
nigdy nie wyszła na jaw. Ukryłem ją tak dobrze, że sam jej przez lata nie
widziałem.
~✿✿✿~
O rany! Nie było mnie tu wieki! Tęskniłam za pisaniem, zupełnie wyszłam z wprawy, ale bardzo chciałam do tego wrócić, potrenować i pomyślałam, że zacznę miniaturką. Jest to wprawka, zupełnie inna niż to co pisałam kilka lat temu. Nie wiem czy ktokolwiek ze starych czytelników jeszcze tu zajrzy, bo być może porzucili dramione tak jak i ja. Czuję się zagubiona w tych starych blogach, napawają mnie nostalgią i sentymentem. Dajcie znać, jeżeli ktoś tu jeszcze zagląda! Ściskam każdego z osobna.
Ja również wróciłam ostatnio do FF, po tylu latach.
OdpowiedzUsuńCudowna miniaturka <3
Znalazłam ją dzięki Stowarzyszeniu, które jak widzę nie jest już aktywne, a było kiedy jeszcze pisałam.
Pozdrawiam i życzę weny!
Też widziałam, że Stowarzyszenia już nie ma :( Bardzo się pozmieniało i nie mogę znaleźć nawet aktualnie prowadzonych blogów.
UsuńDziękuję za komentarz
Nie czytam dramione, ale zrobiłam wyjątek i nie żałuję. Twoja miniaturka była w swej prostocie składna i logiczna. Początkowo nieoczywista, ale gdy tylko dobrnie się do końca, wszystko się wyjaśnia. Dobrze, że wróciłaś do pisania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Też się bardzo z tego cieszę. Muszę przyznać, że bardzo mi tego brakowało. Dziękuję za komentarz!
UsuńZnam to po sobie. Kiedyś też zrobiłam sobie dłuższą przerwę od pisania. Wróciłam. Próbowałam więc robić krótsze a częstsze przerwy i w końcu odejść. Zawsze wracałam. Taki już nasz los :D
UsuńJeden ze zdrowszych nałogów :P
UsuńMiniaturka bardzo fajna :) również przeczytałam opowiadanie i mam cichą nadzieję że do niego wrócisz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chcę dokończyć opowiadanie, także gdy tylko zedytuje wszystkie stare rozdziały pojawi się nowy. Pojawią się też miniaturki. Dziękuję za komentarz!
UsuńPrzebrnęłam, co prawda miniaturki pomijałam. Gdyby nie to, że to paring dramine, którego nienawidzę z całego serca. Powiedziałabym, że rozdziały są naprawdę dobre. Napewno dobrze się to czyta, rozdziały nie przytłaczają swoją długością, ale nie są też zbyt krótkie, jak na mój gust.
OdpowiedzUsuńPS.
Wiem, że odnoszę się do tekstu z przed 4 lat.
PS 2.
Pozwolę sobie na chamską reklamę:
https://kiedyzechce.blogspot.com/
Haha, wiadomo, są gusta i guściki. Tym bardziej dziękuję za przeczytanie i uwagi. Ściskam!
Usuń